Dwa tygodnie temu namalowałam ten obraz. Zawsze na koniec, kiedy już jestem pewna, że dokładnie tak go sobie wyobrażałam, umieszczam podpis w prawym dolnym rogu, a czasem też piszę tytuł. Nie zawsze jest oczywisty, często zastanawiam się jak nazwać, podsumować swoją inspirację. Co dopowiedzieć. To ma być moja zachęta dla odbiorcy, aby zechciał odnaleźć swoją historię w moim obrazie. Zaproszenie do rozmowy.
W tym przypadku nie miałam wątpliwości. Od razu wiedziałam, co chcę napisać. Obraz oprawiłam tak jak zawsze w szarą, drewnianą ramę i powiesiłam w Atelier na betonowej ścianie. Lubię ten moment, kiedy oświetlony, pachnący jeszcze farbą zawisa wśród innych, wcześniejszych.
Kilka dni później ktoś odwiedzający Atelier zwrócił szczególną uwagę na ten obraz i zapytał: Dlaczego taki tytuł? Zaskoczył mnie, bo w zasadzie przyjęłam go bez zastanowienia, zupełnie intuicyjnie. Przyjrzałam się kompozycji jeszcze raz i spróbowałam przeanalizować swój sposób myślenia.
Myślałam o tym od wielu tygodni. Bo właśnie wtedy pożegnałam swojego kochanego psa, przyjaciela, bliską mi istotę. Zwyczajnego mieszańca, kudłatego koleżkę, którego przygarnęliśmy wiele lat temu. Od tamtej pory był zawsze obok. Mądry, grzeczny, wyrozumiały. I bardzo cierpliwy. W biegu codziennych zajęć, nowych pomysłów, ważnych spraw, on był na miejscu. Zawsze witał z uśmiechem (ten uśmiech starałam się namalować), z radością biegł na spacer, dla zasady goniąc kota sąsiadów, który dla zasady zmykał (choć podejrzewam, że byli kumplami). Jak było bardzo kiepsko, zły dzień, jakieś zmartwienie, można się było przytulić do ciepłego futra i poczuć bicie serca.
I tak minęły lata, upływał czas. Nie zauważyłam, kiedy spacery stały się wolniejsze, koty mogły spokojnie paradować po drugiej stronie drogi, ale uśmiech pozostał na coraz bardziej siwym pysku.
Kiedy już się rozstaliśmy, wiedziałam, że muszę namalować to co czuję. Najpierw myślałam o tych tęczowych mostach, po których psy przechodzą na wesołe łąki ale potem zrozumiałam, że ten obraz powinien oddać nastrój, który mi towarzyszy, kiedy myślę o moim przyjacielu.
To taki kameralny pokój, w którym sobie siedzimy przytuleni. Jest nawet kot koleżka, który wcale nie musi uciekać. Na stoliku stoją kwiaty, które wąchaliśmy razem w ogrodzie (wielkie kichanie). Przez okno widać ptaki, które w lecie budzą nas zbyt wcześnie rano a w zimie czekają na ziarna, które razem, brodząc w śniegu zanosiliśmy do karmnika.
A to wszystko w spokoju, ciszy, łagodności. Bo to właśnie taka „Łatwa miłość”.
Nasze ludzkie miłości bywają trudne, szalone, skomplikowane, bolesne. Ta miłość jest oczywista, łatwa. Nie wymaga tłumaczenia, kompromisów. Wtapia się w nasze życie i któregoś dnia uświadamiamy sobie, ile radości i spokoju nam dała.
Każdy z nas miewa swoją "Łatwą miłość".